Zakochani



 - Witaj! Kim jesteś? Nie widziałam Cię tu wcześniej…
  - Witam Panią również, rzeczywiście jestem tu nowy. Wie Pani, jesień się zaczyna, pierwsze deszcze już były, ale co o tym więcej mówić. Jestem Liść, miło mi. A czy piękna Pani zdradzi mi swoje imię?
  - Jestem Płatek - odpowiada delikatnie się rumieniąc.
  - Och! To przez te płatki na Pani pięknym parasolu - nowy mówi bez zastanowienia.
Płatek jeszcze bardziej się rumieniąc nic nie odpowiada. Jest młodą parasolką i jeszcze nie miała do czynienia z innymi. Właścicielka dotąd tylko kupowała parasolki, z parasolem styka się po raz pierwszy.
  - Może mi Pan opowiedzieć coś o sobie? - nieśmiało pyta.
  - Z chęcią - Liść dumnie napręża swoje druty - Widzi Pani przyjechałem prosto od parasolnika z Włoch. Długo musiałem czekać w częściach, bo Pan Augustin tworzy tylko na zamówienie. Niejedno już widziałem. Wiele rąk mnie próbowało, ale dla wielu byłem zbyt wyszukany. Niech Pani spojrzy tylko na tę ozdobną rączkę. Piękna, ale trzeba mieć wystarczająco małą rękę do niej. Tak samo materiał, gdy jestem złożony. Teraz widać tylko delikatnie połyskujący szmaragd, co innego gdy mnie się rozłoży. Z zewnątrz na słońcu wydaję się lśniąco błękitny z przebłyskami soczystej zieleni, w deszczu jestem czarny i połyskujący jak stal, jak morze podczas sztormu. Natomiast w środku… Ach, gdyby tylko mogła Pani zobaczyć… To jest jak inny świat, cała paleta barw. Niektórzy nie mogą znieść tego zachwytu, ale naszej właścicielce najwyraźniej się spodobałem.
            Mógłby tak godzinami opowiadać o sobie, w końcu uwielbiał słuchać swojego głosu. A jej, młódce to odpowiadało. Sama też opowiedziała mu, jak znalazła się u mademosielle Evelyn. O tym jaka była szczęśliwa gdy widziała zewnętrzny świat. O zachwytach pory jesiennej, zimowej, wiosennej i letniej. Ponieważ Evelyn uważała że ma bardzo delikatną cerę i musi się chronić cały czas. Powoli zaczęli zbliżać się do siebie. Inne parasolki mówiły im, żeby przestali, złościły się na nich, za ich opieszałość i tak jawnie rozwijający się romans. Mówiły żeby zaprzestali, że to nie skończy się dla nikogo dobrze, ale oni nie słuchali. Uważali że tamte są po prostu zazdrosne, że też chciałyby mieć swoją ukochaną/ukochanego. Każda dłuższa rozłąka zaczęła im doskwierać, Płatek coraz częściej płakała. Liść zaczął się wściekać na jej uczuciowość, ale miesiące mijały. Powoli każde z nich zaczęło nosić znamiona zużycia. Liść przeżywał to dużo gorzej. Czasem zamykał się na wiele dni. Nawet nie chciał się otwierać przed Evelyn, kiedy go potrzebowała. Pewnego razu, gdy mademosielle pragnęła pójść na spacer razem z nim, a on przeżywał chwile depresji i nie chciał współpracować, uderzyła nim o ścianę, co wyszczerbiło mu rączkę. Płatek próbowała go pocieszać, ale on jej prawie nie słuchał, zagubiony w swoich myślach. Zaczął być zgryźliwy. Mówił Płatek, że na pewno jak wychodzi, to spotyka się z innymi parasolami, że pewnie nie jest już wystarczająco piękny dla niej, że jest za stary… Ale burza minęła, para przetrwała ją, chociaż ona już nie była tą samą parasolką co wcześniej. Zaczęła dostrzegać wady swojego partnera i zalety innych, ale była wierna. A on po cichu przystawiał się do młodszych parasolek. Trwali. Pewnego dnia Płatek nie wróciła z mademosielle. Liść szalał, otwierał się i zamykał, chciał wyskoczyć ze swojego miejsca. Zawodził, prawie łamał druty i rozporniki. Inni próbowali przemówić mu do rozsądku, ale nic do niego nie docierało. Chciał się zabić, rozłożyć się na części i zapomnieć o bólu który pojawił się wraz ze zniknięciem jego ukochanej. Gdy już był u kresu (tzn.: wieczorem dnia następnego) Evelyn wróciła do domu z całą mokrą i zapłakaną Płatek.  Ukochani nie mogli się od siebie odkleić. Okazało się że Pani zostawiła parasolkę u koleżanki na sympozjum. Wróciło ich piękne uczucie z początku, tylko że było bardziej złożone, silniejsze. Tak trwali w zjednoczeniu, lata mijały a oni na przekór wszystkim byli nierozłączni. Mówili o tym jak spędzą wspólną starość. Co chcą jeszcze wspólnie zobaczyć. Czy chcą mieć małe parasolki (często zastanawiali się nad tym głośno w nocy).
Aż nadszedł ten feralny dzień. Pamiętam go jak dzisiaj. Leżałam nad nimi, była już noc ale jeszcze nie zdążyłam odtajać od wieczornego śniegu, czułam jeszcze zgrabne palce Evelyn oplecione przeze mnie i cieszyłam się że jest tak cicho, wszyscy śpią. Te kilka godzin gdy byłam jeszcze przemoczona i nie mogłam spać było dla mnie bardzo odprężające. Aż nagle usłyszałam  szelest, a potem BUM! TRACH! Drzwi wyleciały z zawiasów i wbiegło dwóch postawnych ludzi. Pani jeszcze zaspana nie zdążyła się odezwać, a już jeden przygwoździł ją do ściany i zaczął coś do niej krzyczeć, drugi pobiegł w głąb domu. W pewnym momencie mademosielle się wyswobodziła i złapała pierwszą rzecz, która była pod ręką… Złapała Liścia i zaczęła nim okładać napastnika. Liść zaczął się łamać. Mężczyzna złapał go i mocno szarpnął, aż zatrzeszczały wszystkie zawiasy, a potem pchnął nim w Evelyn tak że rączka złamała się w połowie. Zrobił się straszny harmider. Płatek krzyczała od samego początku, ale teraz widząc tak jawną profanację wszystkie rzeczy zaczęły krzyczeć, nie mogłam na to patrzeć. Liść był w kawałkach, cały rozrzucony po podłodze, połamany, rozpruty, martwy. Mademosielle leżała bez ruchu obok niego, nieprzytomna, z dziwnie ułożoną klatką piersiową. Płatek zemdlała. Wszędzie czuć było odór metalicznej śmierci i strach o jutro. Napastnicy gdzieś zniknęli zabierając ze sobą najcenniejsze łupy. Dopiero rano przyszedł do Evelyn jej syn, zawiózł ją do szpitala, a szczątki Liścia jeszcze bardziej podeptał. Wtedy właśnie mieliśmy żałobę. Płatek cała zszarzała… nic nie mówiła, była tak strasznie pusta. Tak trwała w tym odrętwieniu, całymi tygodniami, aż właścicielka w końcu to zobaczyła. Starała się jej jakoś pomóc, poszła z nią do najlepszego parasolnika, czyściła ją, nacierała oliwiła… Nic to nie dało. Więc w końcu po miesiącach prób trafiła tam gdzie pewnie i ja niedługo trafię- na śmietnik. Nie wiem co się z nią dzieje, nie widziałam jej od czasu gdy przestała z nami mieszkać. Czasami słyszę jakieś plotki o niej, że teraz chodzi z nią bezdomny, albo że po tygodniu na śmietniku sama rozebrała się na części. Szkoda mi jej, czasem jak sama jestem na zewnątrz wypatruję jej rudawo-złotego parasola pokrytego płatkami kwiatów.
 Jeśli ktoś z was by ją znalazł, to przekażcie jej kilka dobrych słów, a może chwilę waszego czasu. Zasługuje na to. Była i jest naprawdę dobrą parasolką.

By Rita

Komentarze

  1. Bo rzeczy mają duszę :) super opowiadanie. Może tylko przeskok narracji z trzecioosobowej na pierwszoosobową wywołał mały zgrzyt.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty