Kojot cz.2


            Jak dobrze w końcu być czystym! Szaman kazał wyrzucić moje ciuchy do kotła- będzie ogrzewanie na noc. Nadal czuję się skołowany tymi wszystkimi zdarzeniami ostatnich dni. Siedzę na drewnie za tipi, z mokrymi włosami i patrzę na pojawiające się gwiazdy. Są piękne, może gdzieś wśród nich, jest moja rodzina, najbliżsi. Wzrok zachodzi mi mgłą, przechodzi mnie dreszcz.
 – Na pewno gdzieś tam, Twoi bliscy tańczą na firmamencie, z naszymi Bogami i spoglądają na Ciebie. – Szaman stanął za mną, z głową również uniesioną do gwiazd. – Wiesz, czasem słyszę ich szepty. – powiedział, powoli wzdychając. Położył mi dłoń na ramieniu. Spojrzałem na niego.
 – Co muszę zrobić, za gościnność, którą mi okazałeś? – chociaż w tej chwili moje myśli były bardziej zajęte stratą, byłem mu również wdzięczny, za to, że mnie nie wyrzucił, a przecież mógł.
 – Będziesz mi pomagał przez najbliższe miesiące. Poza tym… Nieważne. Dowiesz się w swoim czasie. – Szaman wzruszył ramionami. Zaciekawiły mnie jego słowa. Wstałem, spojrzałem mu w oczy.
 – Czy jeśli zostanę, odpowiesz mi na moje pytania? – zapytałem z nadzieją w głosie.
 – Ty pomożesz mi, a ja pomogę Tobie. Idź się położyć, widzisz tę małą przybudówkę przy moim domu? Tam teraz będzie Twój tymczasowy dom, nie przyzwyczajaj się do niego za bardzo. –  po tych słowach szaman odszedł, a ja znowu zostałem sam. Nawet nie zdążyłem się go zapytać o imię. On znał moje, ale skąd? Ciekawe jak porozumiewał się z przodkami. Szaman z naszej wioski potrafił tylko przewidzieć proste sprawy takie jak: „jaka będzie pogoda?” lub „Ile będzie cieląt?”. Nie potrafił przewidzieć pożaru, bezużyteczny drań. Zamiast dobrem wioski, przejmował się bardziej tym, co miał między nogami. Westchnąłem. Usłyszałem znowu głos kojota, był tęskny. Wstałem- poszedłem spać, zastanawiając się co przyniosą kolejne dni.
 – Wstawaj! – Szaman otworzył z rozmachem drzwi. – Dobry pomocnik wstaje przed swoim pracodawcom. – Spojrzał na mnie z góry.
 – Mmm… – mruknąłem niepewnie. – Już, już. – wstałem, przecierając oczy. – Czego ode mnie oczekujesz?
 – Jako mój pomocnik musisz udowodnić, że się do czegoś nadajesz. Na początek nazbieraj ziół. Potrzebuję mniszka, czarnuszki, ipepakuany, krwawnika… Nie będę Ci wszystkich wymieniał. Zapisałem Ci na papierze (zaskoczony wziąłem papier w ręce, nie spodziewałem się, że Szaman użyje go do czegoś tak trywialnego, był przecież bardzo drogim surowcem). Tu masz koszyk a w nim woreczki jutowe, każde zioło ma być w osobnym woreczku, wypełnij je. – postawił przede mną koszyk i odwrócił się na pięcie. Patrzyłem, jak jego kolorowe szaty powiewają na wietrze, gdy szedł do wioski. Ludzie z szacunkiem robili mu przejście i pochylali głowy. Spojrzałem na koszyk.
 – No i co ja mam z tym zrobić? Połowy z tych ziół nie znam. – zrezygnowany szybko nałożyłem buty, złapałem koszyk i wyszedłem. Na zewnątrz było jeszcze chłodno po nocy. Zadrżałem, potupałem kilka razy nogami o ziemię i rozejrzałem się, w którą stronę mógłbym pójść. Na południe od miejsca, gdzie byłem zobaczyłem zagajnik, tam też się udałem. Idąc przez wioskę w stronę lasu, ludzie dziwnie mi się przyglądali. Pewnie dlatego, że wczoraj, gdy się kąpałem, szaman spalił moje wcześniejsze ubrania i dał mi swoje. Więc wyglądałem jak jego mniejsza wersja. Starałem się nie zwracać uwagi na taksujące spojrzenia mieszkańców. Czym prędzej przeszedłem przez to siedlisko ludzi i skierowałem się do mojego celu. W lesie była jeszcze rosa, ale widoczność była dość dobra. Po chwili zobaczyłem mniszka – jedno z nielicznych ziół, które kojarzyłem. Zacząłem zbierać, szło mi to bardzo topornie. Myślami odbiegałem w przeszłość, co chwila zatrzymywałem się bez ruchu, jakbym zapominał o swoim ciele. Udało mi się napełnić kilka woreczków różnymi ziołami. Właśnie kucałem, wypełniając  lawendą worek, kiedy usłyszałem szelest.
 – Jest tu ktoś? – niepewnie zawołałem. Szelest ustał. Rozejrzałem się i zobaczyłem powoli wyłaniającego się kojota. Tego samego, który był w wiosce i obronił mnie przed zbójami. Intensywnie wlepiał we mnie swoje świecące oczy. Delikatnie odłożyłem woreczek do koszyka i zrobiłem krok w bok, nie wstając z kucków. Wyciągnąłem dłoń przed siebie, intensywnie myśląc: „Możesz do mnie podejść. Jestem przyjacielem. Nic Ci nie zrobię”. Kojot przekrzywił łeb. Zastrzygł uszami. Zrobił dwa kroki do przodu. Nagle zaczęła mnie okropnie boleć głowa. Miałem wrażenie, jakby ktoś walił pięścią w drzwi do mojego umysłu. Przycisnąłem ręce do skroni, zwijając się z bólu. Kojot się zbliżał. W końcu był tak blisko, że przez mgłę bólu czułem zapach jego futra, widziałem jego inteligentne oczy. Nagle w przypływie impulsu wyciągnąłem rękę i dotknąłem jego wilgotnego nosa.
 – Wooow! – przed oczami zatańczyły mi obrazy sfory, wschody i zachody słońca, polowania.
„Czy to, co widzę, jest życiem kojota?” – pomyślałem zaciekawiony.
„Witaj. Tak, to moje życie Przedstawisz się?” – śpiewnie powiedział jakiś inny głos w mojej głowie.
„Mmmm…” –  jak mam mówić myślami, jeszcze do jakiegoś kojota?! Byłem skołowany.
„Ludzie są tępi… Ech, przecież słyszysz mnie, mimo że nie otwieram pyska i nie jestem z Twojego gatunku. To w końcu, jak się nazywasz?” – Głos na początku był trochę rozbawiony, na końcu miałem wrażenie, że irytuje go, że nie dostał jeszcze odpowiedzi na swoje pytanie.
„Raahi. Ja Raahi. Zioła. Ja. Zbieram”. – czułem się jak idiota. To ma pewno tylko moja wyobraźnia.
„Jesteś idiotą, myśli, które wyrażasz nie tylko te pokraczne, są do odczytania przeze mnie. Oczywiście, jeśli tylko otworzysz kanał” – Kojot strącił moją rękę i postawił łapę na moim kolanie. „Chcę Cię lepiej poznać, ale nie zamierzam mieć cały czas kontaktu fizycznego z taką dziwną istotą jak Ty. Otwórz się na mnie, i spróbuj sięgnąć myślami do mnie” – to mówiąc, kojot usiadł przede mną, a mnie znowu zaczęła boleć głowa. Teraz już wiedziałem, co jest jej powodem. Starałem się to przezwyciężyć. Zanim mi się to udało, minął prawie cały dzień. Burczało mi w brzuchu.
„Cholera! Zioła! Całkiem o nich zapomniałem” – poderwałem się razem z koszykiem.
„Powiedz, czego potrzebujesz, pomogę Ci” –  kojot również wstał. Nie zastanawiałem się wtedy, dlaczego kojot tyle wie. Skąd się znalazł w zagajniku. Oraz, dlaczego akurat gadał ze mną. Wtedy cieszyłem się, że może mi pomóc. Najpierw mówiłem mu w myślach, jakiego zioła potrzebuję. Potem on mnie prowadził w miejsce, gdzie to zioło było, tak żebym mógł je zebrać. W międzyczasie wymienialiśmy się luźnymi myślami, wyczuwaliśmy siebie.


Thakin siedział na dywanie w swoim tipi. Był cały podekscytowany. Poprosił przodków, żeby pokazali mu Raahiego. Zaczynał się powoli martwić, dlaczego chłopak tak długo nie wraca. Nie pojawił się na jedzenie, które nadal czekało na niego, tylko już zimne. Nie chciał iść do lasku, żeby nie pokazać, że mu zależy. Nie chciał, żeby chłopak dowiedział się, że to przodkowie go pokierowali tutaj. Powiedzieli Thakinowi, że sierota ma to, czego on szuka, ale on i tak tego nie dostanie. A teraz siedział od pół godziny i bez ruchu wpatrywał się w obraz przed sobą. Nie mógł uwierzyć własnym oczom! „Oni jednak istnieją!” – prawie trząsł się z podekscytowania. „Może w końcu złapię inteligentnego kojota. Przodkowie też mogą się mylić, dostanę to, czego chcę!” – Szaman machnął dłoniom nad powierzchnią obrazu, który chwilę potem zniknął. Zaczął przygotowania do polowania na Abhaya.




CDN.
Rita

Komentarze

Popularne posty